wtorek, 21 maja 2013

Rozdział 1

Rozdział 1


Obudziło mnie kapanie wody. Z trudem otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Piwnica. Wspomnienia z poprzedniego dnia zaczęły napływać falami.
Powrót do domu. Ojciec. Kolejna kłótnia.
Zacisnęłam mocniej powieki na wspomnienia jej przebiegu. Kolejne wydarzenia wydawały się być przyćmione mgłą, nie mogłam sobie przypomnieć co było dalej. Była już tylko pustka.
Podniosłam się z trudem i stanęłam chwiejnie na nogach. Dłonie były pokryte płytkimi ranami. Rany, wilgoć i bród to nie najlepsze połączenie, jednak zakażenie było teraz moim najmniejszym problemem. Ruszyłam w miarę bezszelestnie w stronę drzwi. A raczej próbowałam, gdyż chodzenie cicho w moim stanie było niewykonalne.
Uśmiechnęłam się krzywo na to stwierdzenie.
Metodą prób i błędów wyszłam z piwnicy i dotarłam do łazienki na piętrze. Wymacałam na ścianie przełącznik i użyłam go. Zamrugałam gwałtownie, mrużąc oczy w reakcji na jasne światło.
Stanęłam naprzeciwko lustra i aż wciągnęłam ze świstem powietrze na swój widok.
Rozdarta na przodzie koszulka ukazywała siniaki na dekolcie, ramionach i szyi. Długie brązowe włosy, były gdzieniegdzie sklejone ze sobą zaschniętą krwią. Jednak nie to zwróciło moją uwagę, a twarz. Lewy policzek zdobiła podłużna szrama. Na pokaleczonych wargach znajdowała się skrzepnięta krew. Prawe oko było mocno spuchnięte i wydawało się być nienaturalnie mniejsze od drugiego. Orzechowy brąz znikał w otoczce fioletu. Wyjęłam apteczkę z szafki pod zlewem i zaczęłam przygotowywać wodę utlenioną do oczyszczenia ran.
Otępienie powoli mijało, a na jego miejscu zaczęło powoli pojawiać się przerażenie. Przecież nie mogłam w tym stanie wyjść z domu i powiedzieć, że się potknęłam na schodach. I tak mam już dość tłumaczeń przychodząc do szkoły czy pracy z siniakami w miejscach, których nie da się ukryć pod ubraniami. Dotknęłam wacikiem szramy na policzku, a z moich ust wyrwał się cichy syk. Z drugiej strony pieniądze z nieba nie spadną, a na ojca nie mogę liczyć.
Gdy opatrzyłam już wszystkie rany ruszyłam ociężałym krokiem do pokoju. Mimo tego, że głowę wypełniało mi wiele spraw, moje ciało było wykończone po ostatnich wydarzeniach. Zdawałam sobie sprawę z tego, że niedługo będę musiała się z nimi uporać. W tej chwili potrzebowałam jedynie snu.
Po dotarciu do pokoju nie zapaliłam światła. Nawet nie zaprzątałam sobie głowy przebieraniem. Przekręciłam tylko w drzwiach kluczyk, którego wcześniej nie wyjęłam i potykając się o własne nogi i meble dotarłam po ciemku do łóżka.
Gdy tylko moja głowa znalazła się na miękkiej poduszce zaczęłam odpływać w objęciach Morfeusza.
Jeszcze tylko kilka miesięcy, pomyślałam czując jak powieki opadają na moje oczy ociężale.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy ile rzeczy zdąży się w ciągu tych kilku miesięcy zmienić…

***

Podniosłam się gwałtownie do siadu, dysząc ciężko. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach na
wspomnienie zaciskającej się ręki zaciskającej się wokół szyi. Dotknęłam jej starając się uspokoić oddech i szalejący puls. Przezornie rozejrzałam się po pomieszczeniu ale nie było w nim nikogo poza mną i moimi koszmarami.
Sięgnęłam ręką po telefon na półce obok łóżka. Piąta. Westchnęłam zrezygnowana podnosząc się. Nie przyszło mi to bez trudu, ponieważ nie było miejsca na moim ciele, które nie miałoby siniaka lub lekkiego obicia. Mimowolnie przeszło mi przez myśl, że muszę wyglądać teraz jak Tinky Winky z Teletubisiów. Westchnęłam ponownie, rozsuwając zasłony. Pierwsze promienie słońca wpadły do pomieszczenia oświetlając je.
Biała tapeta gdzieniegdzie lekko zżółkła lub przybrała szarawy odcień. Od strony panel na podłodze dało się zobaczyć pleśń w okolicach okna. Pokój był skromnie urządzony, zwłaszcza zważywszy na fakt, że nie posiadałam wielu rzeczy. Przy ścianie stało łóżko i mała etażerka, obok znajdowało się sporej wielkości okno. Obok były kolejno hebanowe biurko, szafa, komoda, pomniejsze półki, oraz szafki i drzwi. Wszystko wykonane z tego samego drewna.
Mój wzrok prześliznął się kolejno po meblach, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi, po czym zatrzymał się w kącie pomiędzy szafą, a biurkiem. Poczułam jak uśmiech mimowolnie wypływa mi na twarz. Gitara. Do tej pory pamiętam dzień w którym dostałam ją od ojca. Piętnaste urodziny. Rok przed śmiercią mamy.
Dość tego, wyrwałam się z zamyślenia. Wyjęłam z szafy odpowiednie ubrania i ruszyłam powolnym krokiem w stronę łazienki. Muszę się odświeżyć i iść do pracy, niezależnie od stanu w jakim się znajduję.
Orzeźwiona po chłodnym prysznicu spakowałam się i ukryłam twarz pod chustą. Rozpuszczone włosy zakrywały ranę na policzku i wieli siniak na szczęce. Gorzej było z okiem.  Na ulicy poszczególne osoby rzucały mi zaciekawione spojrzenia. Cóż. Najprawdopodobniej byłam jedyną osobą, która przy temperaturze 25 stopni Celsjusza chodziła ubrana w pięciu warstwach.
Nad moją głową rozległ się charakterystyczny dzwonek oznajmiający wejście do sklepu. Pracowałam w sklepie papierniczym. Co prawda byłam nadal niepełnoletnia i nie do końca było to zgodne z prawem, ale poczciwy staruszek będący właścicielem tego miejsca zorganizował mi posadę. Pewnie myślał, że próbuję sobie dorobić, bądź coś podobnego. Zaskakujące jak wyobrażenia potrafią okazać się odmienne od rzeczywistości.
Anita, ponad trzydziestoletnia kobieta stojąca na kasie, wytrzeszczyła oczy na mój widok. Zreflektowała się po chwili rzucając ciche „dzień dobry” i odwracając wzrok.
Ach. Najwyraźniej limo wyglądało znacznie gorzej niż mi się wydawało.
Odpowiedziałam grzecznie i minęłam ją idąc w stronę zaplecza. Z drzwi znajdujących się naprzeciwko wyłoniła się sylwetka mojego pracodawcy.
Był to poczciwie wyglądającym mężczyzną po sześćdziesiątce, wzrostem równy ze mną.
Szare oczy obserwowały mnie czujnie, jednak nie skomentował mojego wyglądu. Kto wie – może coś podejrzewał? Ba, zdążył się domyślić w ciągu tych kilku miesięcy? Zignorowałam te myśli i uśmiechnęłam się do niego pogodnie.
- Eleonor – skinął mi głową, jednak nie odwzajemnił uśmiechu. – Możesz wejść do mojego gabinetu? Chciałbym z tobą porozmawiać – dodał poważnie, widząc zdumiony wyraz mojej twarzy.
Poczułam lekki niepokój, idąc za nim. Usiadł za biurkiem i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Usiądź.
Wypełniłam polecenie usłużnie, nadal wbijając w niego spojrzenie.
- Eleonor – zaczął. – Od prawie roku u mnie pracujesz i wiedz, że jesteś wspaniałą pracownicą, ale zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy kryzys. Mniej lub bardziej, zaczął powoli dosięgać nas. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, jednak straty w zyskach robią się coraz większe. – Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, podświadomie zdając sobie sprawę z tego co ma zamiar powiedzieć.  – Obawiam się, że nie stać mnie na utrzymywanie aktualnej liczby pracowników. – Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy, a zarazem wyraźny. – I obawiam się także, że z tego powodu muszę cię zwolnić.
Nadal coś mówił, ale go nie słyszałam. Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy i spokojny w momencie, w którym mój świat po raz kolejny legł w gruzach.

3 komentarze: