Obudziło mnie kapanie wody. Z trudem otworzyłam oczy i rozejrzałam się
po pomieszczeniu. Piwnica. Wspomnienia z poprzedniego dnia zaczęły napływać
falami.
Powrót do domu. Ojciec. Kolejna kłótnia.
Powrót do domu. Ojciec. Kolejna kłótnia.
Zacisnęłam mocniej powieki na wspomnienia jej przebiegu. Kolejne
wydarzenia wydawały się być przyćmione mgłą, nie mogłam sobie przypomnieć co
było dalej. Była już tylko pustka.
Podniosłam się z trudem i stanęłam chwiejnie na nogach. Dłonie były pokryte płytkimi ranami. Rany, wilgoć i bród to nie najlepsze połączenie, jednak zakażenie było teraz moim najmniejszym problemem. Ruszyłam w miarę bezszelestnie w stronę drzwi. A raczej próbowałam, gdyż chodzenie cicho w moim stanie było niewykonalne.
Uśmiechnęłam się krzywo na to stwierdzenie.
Podniosłam się z trudem i stanęłam chwiejnie na nogach. Dłonie były pokryte płytkimi ranami. Rany, wilgoć i bród to nie najlepsze połączenie, jednak zakażenie było teraz moim najmniejszym problemem. Ruszyłam w miarę bezszelestnie w stronę drzwi. A raczej próbowałam, gdyż chodzenie cicho w moim stanie było niewykonalne.
Uśmiechnęłam się krzywo na to stwierdzenie.
Metodą prób i błędów wyszłam z piwnicy i dotarłam do łazienki na
piętrze. Wymacałam na ścianie przełącznik i użyłam go. Zamrugałam gwałtownie,
mrużąc oczy w reakcji na jasne światło.
Stanęłam naprzeciwko lustra i aż wciągnęłam ze świstem powietrze na
swój widok.
Rozdarta na przodzie koszulka ukazywała siniaki na dekolcie, ramionach i szyi. Długie brązowe włosy, były gdzieniegdzie sklejone ze sobą zaschniętą krwią. Jednak nie to zwróciło moją uwagę, a twarz. Lewy policzek zdobiła podłużna szrama. Na pokaleczonych wargach znajdowała się skrzepnięta krew. Prawe oko było mocno spuchnięte i wydawało się być nienaturalnie mniejsze od drugiego. Orzechowy brąz znikał w otoczce fioletu. Wyjęłam apteczkę z szafki pod zlewem i zaczęłam przygotowywać wodę utlenioną do oczyszczenia ran.
Rozdarta na przodzie koszulka ukazywała siniaki na dekolcie, ramionach i szyi. Długie brązowe włosy, były gdzieniegdzie sklejone ze sobą zaschniętą krwią. Jednak nie to zwróciło moją uwagę, a twarz. Lewy policzek zdobiła podłużna szrama. Na pokaleczonych wargach znajdowała się skrzepnięta krew. Prawe oko było mocno spuchnięte i wydawało się być nienaturalnie mniejsze od drugiego. Orzechowy brąz znikał w otoczce fioletu. Wyjęłam apteczkę z szafki pod zlewem i zaczęłam przygotowywać wodę utlenioną do oczyszczenia ran.
Otępienie powoli mijało, a na jego miejscu zaczęło powoli pojawiać się
przerażenie. Przecież nie mogłam w tym stanie wyjść z domu i powiedzieć, że się
potknęłam na schodach. I tak mam już dość tłumaczeń przychodząc do szkoły czy
pracy z siniakami w miejscach, których nie da się ukryć pod ubraniami.
Dotknęłam wacikiem szramy na policzku, a z moich ust wyrwał się cichy syk. Z
drugiej strony pieniądze z nieba nie spadną, a na ojca nie mogę liczyć.
Gdy opatrzyłam już wszystkie rany ruszyłam ociężałym krokiem do
pokoju. Mimo tego, że głowę wypełniało mi wiele spraw, moje ciało było
wykończone po ostatnich wydarzeniach. Zdawałam sobie sprawę z tego, że niedługo
będę musiała się z nimi uporać. W tej chwili potrzebowałam jedynie snu.
Po dotarciu do pokoju nie zapaliłam światła. Nawet nie zaprzątałam
sobie głowy przebieraniem. Przekręciłam tylko w drzwiach kluczyk, którego
wcześniej nie wyjęłam i potykając się o własne nogi i meble dotarłam po ciemku
do łóżka.
Gdy tylko moja głowa znalazła się na miękkiej poduszce zaczęłam
odpływać w objęciach Morfeusza.
Jeszcze tylko kilka miesięcy, pomyślałam czując jak powieki opadają na moje oczy ociężale.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy ile rzeczy zdąży się w ciągu tych kilku miesięcy zmienić…
Jeszcze tylko kilka miesięcy, pomyślałam czując jak powieki opadają na moje oczy ociężale.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy ile rzeczy zdąży się w ciągu tych kilku miesięcy zmienić…
***
Podniosłam się gwałtownie do siadu, dysząc ciężko. Zimny dreszcz
przeszedł mi po plecach na
wspomnienie zaciskającej się ręki zaciskającej się wokół szyi. Dotknęłam jej starając się uspokoić oddech i szalejący puls. Przezornie rozejrzałam się po pomieszczeniu ale nie było w nim nikogo poza mną i moimi koszmarami.
wspomnienie zaciskającej się ręki zaciskającej się wokół szyi. Dotknęłam jej starając się uspokoić oddech i szalejący puls. Przezornie rozejrzałam się po pomieszczeniu ale nie było w nim nikogo poza mną i moimi koszmarami.
Sięgnęłam ręką po telefon na półce obok łóżka. Piąta. Westchnęłam
zrezygnowana podnosząc się. Nie przyszło mi to bez trudu, ponieważ nie było
miejsca na moim ciele, które nie miałoby siniaka lub lekkiego obicia.
Mimowolnie przeszło mi przez myśl, że muszę wyglądać teraz jak Tinky Winky z
Teletubisiów. Westchnęłam ponownie, rozsuwając zasłony. Pierwsze promienie
słońca wpadły do pomieszczenia oświetlając je.
Biała tapeta gdzieniegdzie lekko zżółkła lub przybrała szarawy odcień.
Od strony panel na podłodze dało się zobaczyć pleśń w okolicach okna. Pokój był
skromnie urządzony, zwłaszcza zważywszy na fakt, że nie posiadałam wielu
rzeczy. Przy ścianie stało łóżko i mała etażerka, obok znajdowało się sporej
wielkości okno. Obok były kolejno hebanowe biurko, szafa, komoda, pomniejsze
półki, oraz szafki i drzwi. Wszystko wykonane z tego samego drewna.
Mój wzrok prześliznął się kolejno po meblach, nie poświęcając im zbyt
wiele uwagi, po czym zatrzymał się w kącie pomiędzy szafą, a biurkiem. Poczułam
jak uśmiech mimowolnie wypływa mi na twarz. Gitara. Do tej pory pamiętam dzień
w którym dostałam ją od ojca. Piętnaste urodziny. Rok przed śmiercią mamy.
Dość tego, wyrwałam się z
zamyślenia. Wyjęłam z szafy odpowiednie ubrania i ruszyłam powolnym krokiem w
stronę łazienki. Muszę się odświeżyć i iść do pracy, niezależnie od stanu w
jakim się znajduję.
Orzeźwiona po chłodnym prysznicu spakowałam się i ukryłam twarz pod
chustą. Rozpuszczone włosy zakrywały ranę na policzku i wieli siniak na
szczęce. Gorzej było z okiem. Na ulicy
poszczególne osoby rzucały mi zaciekawione spojrzenia. Cóż. Najprawdopodobniej
byłam jedyną osobą, która przy temperaturze 25 stopni Celsjusza chodziła ubrana
w pięciu warstwach.
Nad moją głową rozległ się charakterystyczny dzwonek oznajmiający
wejście do sklepu. Pracowałam w sklepie papierniczym. Co prawda byłam nadal
niepełnoletnia i nie do końca było to zgodne z prawem, ale poczciwy staruszek
będący właścicielem tego miejsca zorganizował mi posadę. Pewnie myślał, że
próbuję sobie dorobić, bądź coś podobnego. Zaskakujące jak wyobrażenia potrafią
okazać się odmienne od rzeczywistości.
Anita, ponad trzydziestoletnia kobieta stojąca na kasie, wytrzeszczyła
oczy na mój widok. Zreflektowała się po chwili rzucając ciche „dzień dobry” i
odwracając wzrok.
Ach. Najwyraźniej limo wyglądało znacznie gorzej niż mi się wydawało.
Odpowiedziałam grzecznie i minęłam ją idąc w stronę zaplecza. Z drzwi
znajdujących się naprzeciwko wyłoniła się sylwetka mojego pracodawcy.
Był to poczciwie wyglądającym mężczyzną po sześćdziesiątce, wzrostem równy
ze mną.
Szare oczy
obserwowały mnie czujnie, jednak nie skomentował mojego wyglądu. Kto wie – może
coś podejrzewał? Ba, zdążył się domyślić w ciągu tych kilku miesięcy?
Zignorowałam te myśli i uśmiechnęłam się do niego pogodnie.
- Eleonor –
skinął mi głową, jednak nie odwzajemnił uśmiechu. – Możesz wejść do mojego
gabinetu? Chciałbym z tobą porozmawiać – dodał poważnie, widząc zdumiony wyraz
mojej twarzy.
Poczułam lekki niepokój, idąc za nim. Usiadł za biurkiem i spojrzał na
mnie wyczekująco.
- Usiądź.
- Usiądź.
Wypełniłam polecenie usłużnie, nadal wbijając w niego spojrzenie.
- Eleonor – zaczął. – Od prawie roku u mnie pracujesz i wiedz, że jesteś wspaniałą pracownicą, ale zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy kryzys. Mniej lub bardziej, zaczął powoli dosięgać nas. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, jednak straty w zyskach robią się coraz większe. – Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, podświadomie zdając sobie sprawę z tego co ma zamiar powiedzieć. – Obawiam się, że nie stać mnie na utrzymywanie aktualnej liczby pracowników. – Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy, a zarazem wyraźny. – I obawiam się także, że z tego powodu muszę cię zwolnić.
- Eleonor – zaczął. – Od prawie roku u mnie pracujesz i wiedz, że jesteś wspaniałą pracownicą, ale zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy kryzys. Mniej lub bardziej, zaczął powoli dosięgać nas. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, jednak straty w zyskach robią się coraz większe. – Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, podświadomie zdając sobie sprawę z tego co ma zamiar powiedzieć. – Obawiam się, że nie stać mnie na utrzymywanie aktualnej liczby pracowników. – Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy, a zarazem wyraźny. – I obawiam się także, że z tego powodu muszę cię zwolnić.
Nadal coś mówił, ale go nie słyszałam. Jego głos wydawał się dobiegać z
oddali. Cichy i spokojny w momencie, w którym mój świat po raz kolejny legł w
gruzach.
super rozdział czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńdodajemy rozdział co tydzień :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego :D
OdpowiedzUsuń