wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 2

Rozdział 2 


- Kurwa mać – przeklęłam pod nosem.
Od czasu kiedy straciłam pracę minęło prawie dwa miesiące. Szef… przepraszam, były szef, poczuł się źle za to, że musiał mnie zwolnić.
Zwłaszcza po tym jak prawie straciłam przytomność po usłyszeniu miłych wieści, ale to szczegół, pomyślałam złośliwie. Nie, żebym miała coś do tego niepozornego staruszka. Po prostu stracenie nikłego zabezpieczenia finansowego już samo w sobie nie jest przyjemne.
W każdym bądź razie polecił mnie jednemu ze swoich dobrych przyjaciół od kieliszka, którego znajoma szukała pracownika. Nie byłam ku temu szczególnie pozytywnie nastawiona, ale narzekać też nie miałam zamiaru. Zawsze może być gorzej.
I tak oto od prawie dwóch miesięcy pracuję w miejskiej pralni na rogu.
I znowu ten pierdolnik się zepsuł.
Po chwili pralka samoistnie się otworzyła wylewając całą zawartość na podłogę. Jęknęłam w duchu słysząc krzyk pracodawczyni.
- Co ty narobiłaś?! – Po czym nie dając mi nawet cienia szansy na odpowiedź, zaczęła się wydzierać. – Klientów tylko przez ciebie tracimy! Co to ma znaczyć?!
W myślach w najlepsze wyklinałam na stojącą przede mną kobietę. Kasztanowe włosy spięte w koka nadawały jej surowego wyglądu. Ciemne oczy dosłownie rzucały gromy.
Kilka osób stojących w pobliżu, zaczęło obserwować nas mniej lub bardziej otwarcie. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowałam pewnie ryknęłabym śmiechem na widok małej dziewczynki, która po chwili zaczęła wymachiwać rękoma wskazując na paralityczne ruchy rąk mojej pracodawczyni i skomentowała je krzycząc: „Mamo! Mamo! Patrz, goryl!”. Matka dziecka odciągnęła je pospiesznie, uciszając gorączkowo. Wokół rozległy się chichoty paru osób. Kobieta stojąca przede mną albo tego nie słyszała, albo udawała, że nie słyszy.
Obstawiałabym to pierwsze, biorąc pod uwagę jej wrzaski skierowane w moją stronę.
- Prze… Przepraszam, ja naprawdę nie chciałam – wyjąkałam pod jej morderczym spojrzeniem.
- Nie chciałaś?! Przecież pralka się sama z siebie nie otworzy!
- To się więcej nie powtórzy, proszę pani – powiedziałam cicho, przytłoczona jej krzykami, które stawały się coraz głośniejsze.
- Masz rację – odparła spokojniej, zauważywszy ciekawskie spojrzenia. W duchu odetchnęłam z ulgą. – To się więcej nie powtórzy. A teraz wynoś się stąd!
Nie ruszyłam się z miejsca oszołomiona. Nie byłam w stanie. Kobieta zauważywszy to chwyciła mnie za nadgarstek wyprowadzając siłą. Powstrzymałam syk bólu, gdy wykręciła mi rękę.
- I nie waż się tu wracać! – warknęła po raz ostatni.
Miałam ochotę rzucić jakąś zgryźliwą uwagę. Powiedzieć tej babie co myślę o niej i jej głupich zasadach. W porę ugryzłam się w język. Nie zamierzałam dawać jej tej satysfakcji. Obróciłam się tylko na pięcie i ruszyłam przed siebie. Zastanawiałam się zrezygnowana nad tym co ze sobą zrobić.
Przed wczoraj dostałam wypłatę, więc mam pieniądze na życie. Chociaż tyle w tym wszystkim dobrego, bo gdyby taka sytuacja miała miejsce kilka dni wcześniej to o pieniądzach mogłabym pomarzyć. Znowu pozostaje pytanie - co potem? Gdzie zdobyć teraz pracę? Niedawno straciłam jedną, teraz drugą. Jak tak dalej pójdzie będę skończona. Poza tym osiemnaście lat skończę dopiero w czerwcu. A przedtem? Nie mogę dostać nawet głupiego papierku, potwierdzającego…
Zamrugałam zdziwiona, w jednej chwili idąc, a w następnej leżąc na ziemi. Spojrzałam otępiale przed siebie. Nawet nie zauważyłam bruneta, z którym się zderzyłam.
- Uważaj jak chodzisz – warknął przechodzień na którego miałam szczęście niefortunnie wpaść. Wyjąkałam przeprosiny podnosząc się  prędko. Mężczyzna po raz ostatni rzucił mi wściekłe spojrzenie jasnych oczu i po chwili już go nie było.
- Przecież powiedziałam, że przepraszam – mruknęłam jeszcze pod nosem, otrzepując się przy tym z ziemi.
Praktycznie całą drogę do domu spędziłam rozmyślając o tych niesamowitych oczach. Jaki one miały kolor? Niebieski? Miałam wrażenie, że przenikają mnie na wylot. Szkoda tylko, iż nie było okazji dokładniej przyjrzeć się chłopakowi.
Cholera. Co się ze mną dzieje? Od kiedy zachowuję się jak jakaś pieprzona romantyczka?, zaczęłam natychmiast wyklinać na siebie w myślach. Romantyczka, która klnie niczym szewc, stwierdziłam po chwili kąśliwie. Cóż za ciekawe połączenie.
Skarciłam siebie ponownie, po czym westchnęłam ciężko. Ostatnio wszystko tak bardzo mnie przytłacza, że zaczynam coraz częściej myśleć o najmniej ważnych w danym momencie rzeczach. Lub jakichś kompletnych głupotach.
Takich jak oczy nieznajomego, podszepnął ponownie cichy głosik w mojej głowie.
- Zamknij się – mruknęłam cicho do siebie.
W każdym bądź razie miałam taki zamiar, gdyż skończyło się na tym, iż parę osób obróciło się i rzuciło mi zdumione lub pobłażliwe spojrzenia. Westchnęłam ponownie i przyśpieszyłam kroku, jednak zamiast skręcić w boczną uliczkę prowadząca na moje osiedle, poszłam dalej główną ulicą. Nie miałam siły na spotkanie z, najprawdopodobniej, upitym w trzy dupy ojcem. Musiałam odetchnąć.
Powoli coraz bardziej się ściemniało, a lampy uliczne dodawały klimatu nudny ulicom miasteczka. Mijałam kolejno różne sklepy i budynki mieszkalne. Przyglądałam się temu wszystkiemu obojętnym wzrokiem.
W pewnym momencie moje spojrzenie przykuła biała kartka wywieszona na oknie jednego z budynków. Wypisana była czerwonym drukiem. Zbliżyłam się i zmrużyłam oczy próbując przeczytać tekst przy pomocy światła latarni..

POSZUKIWANA KELNERKA
Szukamy pracownika na stanowisko kelnerki, z możliwością pracy również jako pomoc kuchenna. Wiek nie gra dużej roli, jednak najlepiej, aby chętni mieścili się w przedziale do 28 lat. Osoby zainteresowane na stanowisko pracy, proszę o jak najszybsze zgłoszenie się do Krzysztofa Krissa
.
Wpatrywałam się w kartkę oszołomiona. Nie wierzę, że mam tyle szczęścia! Podeszłam szybko  do drzwi, sprawdzić godziny otwarcia.

Od poniedziałku do soboty czynne 7:00-22:00.
W niedziele czynne od 8:00 do 21:00.

Już miałam ochotę skakać ze szczęścia, gdy zauważyłam wiszącą pod spodem informację.
- W weekend 26 i 27 kwietnia nieczynne – przeczytałam, momentalnie markotniejąc. – Cholera – zaklęłam pod nosem rozeźlona, a zarazem zrezygnowana.
A już chciałam uznać ten dzień za szczęśliwy. Najwyżej muszę przyjść tutaj z samego rana.

***

Gdy wróciłam do domu powoli zbliżała się jedenasta. W ciemności udało się usłyszeć tylko skrzypnięcie drzwi i szczęknięcie zamka. W drodze do schodów zauważyłam światło palące się z salonu. Możecie nazwać to głupotą, ale poszłam obadać sytuację.
Na złożonej kanapie leżał mój ojciec. Czarne, przyprószone siwizną włosy wydawały się mokre przez pokrywający je brud. Zarost wydawał się mieć kilka tygodni. Naokoło kanapy leżały puste butelki po tanim piwie i wódce. Wyglądem przypominał zwłoki.
Skrzywiłam się z niesmakiem na ten widok. Zgasiłam światło i ruszyłam powolnym krokiem do łazienki. Czułam się brudna. Potrzebowałam prysznica. Natychmiast.
Weszłam do pokoju zawinięta tylko w ręcznik. Poczułam nieprzyjemny, wręcz stęchły zapach w powietrzu. Przeklęłam pod nosem. Zapomniałam otworzyć okna.
-Ja pierdole... - wymruczałam pod nosem z niezadowoleniem. - Znowu to gówno się zacięło. -powiedziałam do siebie szarpiąc klamkę od okna. Dzisiaj wszystko zdawało się być nastawione na przekór mnie.
-Trudno. Najwyżej uduszę się we śnie – stwierdziłam z ironią w głosie.
Rzuciłam się na łóżko, które w tym samym momencie zaskrzypiało groźnie.
Jeśli jeszcze ono się rozwali szlag mnie trafi, pomyślałam czując jak powieki zamykają mi się ociężale.

***

Ku mojemu niezadowoleniu, promienie słoneczne wpadły przez okno zbudzając mnie ze snu. Obróciłam się na drugi bok i naciągnęłam kołdrę na głowę, mając zamiar pospać jeszcze chwilę.
- Tak przyjemnie – mruknęłam pod nosem sennie.
Już prawie udało mi się zasnąć, gdy przypomniałam sobie o czymś ważnym. Źrenice momentalnie rozszerzyły mi się szeroko.
- Szlag by to wszystko trafił! – wrzasnęłam zrywając się z łóżka. Wyklinając na wszystko co żywe i martwe, ubrałam się pospiesznie i chwyciłam wcześniej przygotowaną torbę.

Przemieszczałam się zwinnie po uliczkach, co rusz sprawdzając godzinę. Jedenasta. Dwadzieścia po. Czterdzieści. Za dziesięć dwunasta.
- Gdzie jest ten pieprzony bar, do cholery?! – warczałam pod nosem. Ostatnio pobijałam rekordy w używaniu wulgaryzmów, ale miałam to aktualnie głęboko w poważaniu. Jedyne co mnie w tej chwili obchodziło to gdzie jest ten głupi bar.
W pewnym momencie zauważyłam znajome reklamy. Odetchnęłam z ulgą kierując się we właściwą stronę. Szyld oznajmiał, że miejsce nazywa się „Bar pod wieprzem”. Dopiero teraz zauważyłam, że wczoraj nie zwróciłam uwagi nawet na nazwę miejsca w którym chcę pracować.
Gratulacje, Eleonor.
Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Miejsce przypominało wyglądem bardziej kawiarnię niż bar.
Co za nietrafna nazwa, pomyślałam, poniekąd rozbawiona. Aż dziw bierze, że jej do tej pory nie zmienili.
 Przy oknie i ścianie stały rozstawione stoliki. Oddzielały je kanapy obite w ciemną skórę. Wysokość oparć była wystarczająca, aby rozmowy poszczególnych osób siedzących przy stolikach nie zostały podsłuchane. Po drugiej stronie znajdował się spory barek za którym krzątała się barmanka, śmiejąc się do klienta siedzącego na stołku. Naprzeciwko drzwi wejściowych była jeszcze para. Jedne dzrwi, prowadzące najprawdopodobniej do toalety i drugie z plakietką „Tylko dla pracowników”. Całość została utrzymana w czerni i bieli. Mimo wszystko miejsce wydawało się być przyjemnym do spotkań towarzyskich. Rozglądając się po sali spokojnie można by stwierdzić, że nie jestem jedyną osobą  która tak uważa. Prawie wszystkie miejsca były zajęte.
Skierowałam się w stronę barmanki, aby dowiedzieć się czegoś na temat dalszych działań. Dziewczyna posiadała blond włosy związane w schludny kucyk. Ubrana była w uniform składający się z białej koszulki z krótkim rękawkiem i czarnym fartuchem przewiązanym w pasie. Ponadto na głowie nosiła bandamkę.
- Dzień dobry – powiedziałam poprawiając trochę nerwowo torbę na ramieniu. Barmanka podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła serdecznie.
- Dzień dobry. Coś podać?
- Nie. Ja tu w sprawie pracy. Oferta nadal aktualna? – wytłumaczyłam krótko.
W oczach dziewczyny pojawił się przebłysk zrozumienia. Uśmiech nie schodził z jej ust.
- Wejście dla pracowników, pierwsze drzwi na prawo – poinformowała, a ja odetchnęłam z ulgą i skierowałam się w stronę pomieszczenia, uprzednio dziękując za informację.
Zapukałam do drzwi. Weszłam po usłyszeniu cichego „proszę” i zwróciłam wzrok w stronę mężczyzny siedzącego za biurkiem. Spojrzał na mnie wyczekująco. Miał krótkie, brązowe włosy i błękitne oczy, które wydawały się obserwować mnie zbyt przenikliwie. Nie dałabym mu więcej niż czterdzieści lat.
Odchrząknęłam. 
- Dzień dobry. Ja tu w sprawie pracy – oznajmiłam, nadal stojąc w drzwiach i nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić.
- Dzień dobry. Proszę usiądź – powiedział z nutką rozbawienia w głosie.
Wypełniłam polecenie posłusznie, zajmując miejsce na fotelu stojącym naprzeciwko biurka. Pokój był skromnie urządzony. Za mężczyzną znajdowało się okno, obok stało jeszcze kilka szafek z segregatorami i różnorakimi papierami. Nadal nie wiedziałam co powiedzieć, więc siedziałam cicho. Za to mężczyzna wyglądał na coraz bardziej rozbawionego. Dzielnie jednak nie dawał tego po sobie poznać. W końcu przerwał nieprzyjemną ciszę.
- A więc, pani…?
- Iwańska. Eleonor Iwańska. – powiedziałam szybko.
- Dobrze, pani Iwańska, a więc przyszła pani ubiegać się o posadę na stanowisku kelnerki? – Skinęłam głową. – Ze względu na to, iż pan Kriss nie mógł pojawić się dziś w pracy, rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzę ja. Oczywiście jeśli to nie problem. – Dodał i zamilkł na chwilę, spoglądając na mnie wyczekująco. Nic nie powiedziałam, więc kontynuował. – Nazywam się Mirosław Senkowski. Jak już powiedziałem, jestem zastępcą pana Krzysztofa Krissa. Teraz, jednak wróćmy do rozmowy kwalifikacyjnej. A więc pani Iwańska, ile ma pani lat?
-  17 – odpowiedziałam trochę niechętnie.
- Jest pani jeszcze niepełnoletnia.
- Owszem – przyznałam. – Jednak w czerwcu skończę osiemnaście lat, więc to nie jest długi okres czasu. – Normalnie nie przejmowałabym się moim wiekiem tak bardzo, jeśli jednak zazwyczaj w tym właśnie momencie rozmowy kwalifikacyjne się kończą, co mam zrobić? - Poza tym mam już doświadczenie w pracy – powiedziałam pewnie, starając się za wszelką cenę nie używać wyzywającego tonu. Błękitne oczy mężczyzny wydawały się nieustannie przeszywać mnie na wylot.
- Na jakich stanowiskach pracowała pani we wcześniejszych pracach, i jak długo?
- Zajmowałam się rozkładaniem towarów i ich segregacją w sklepie papierniczym przez osiem miesięcy. Poza tym pracowałam w pralni przez ostatnie dwa.
- Niewiele ma to jednak wspólnego z kelnerowaniem – stwierdził. – Skąd pewność, że podoła pani temu stanowisku?
Zaczynałam się powoli denerwować. Mimo wszystko odpowiedziałam spokojnym głosem.
- Nie mam pewności. Nie uważam jednak, aby stanowisko kelnerki, czy pomocy kuchennej wymagało ode mnie szczególnie wiele. Poza tym szybko się uczę, więc nie sądzę bym miała jakiekolwiek problemy.
- Dlaczego szuka pani pracy w tym wieku? - Ze wszystkich pytań o które mógł mnie spytać, zadał akurat to.
- Postanowiłam dorobić parę groszy. Coś z tym nie tak? -Wszystko, chciałam odpowiedzieć na własne pytanie. Uśmiechnęłam się jedynie.
- Skądże. Ale zdaje sobie pani sprawę z tego, że będzie musiała pani pracować w godzinach lekcyjnych?
Gdyby to wszystko nie było takie skomplikowane. W szkole nie byłam od kilku miesięcy. Nie powiem, sprawiło mi to sporo problemów, ale jakimś cudem dyrekcja w końcu zezwoliła, abym wróciła tylko na czas matur. Ponadto musiałam zaliczyć kilka testów, ale to było nic. Nigdy się źle nie uczyłam, mimo, że nauka samodzielna w domu nie jest prosta. Muszę tylko zaliczyć matury i będę miała spokój. Zwłaszcza, że o studiach mogę zapomnieć.
- Owszem. Nie będzie z tym jednak żadnych problemów. Uczę się w domu – skłamałam gładko. Może nie tyle skłamałam, co naciągnęłam prawdę. Takie jedno, małe, niewinne naciągnięcie prawdy. 
- Rozumiem – odparł mężczyzna, obserwując mnie czujnie. Odwzajemniłam spojrzenie. Po chwili ciszy powiedział. – Może się pani już zbierać.
 Zamrugałam zdziwiona. W sumie mogłam się tego spodziewać. Wstałam w zamiarze opuszczenia pomieszczenia.
– Mogłaby pani zacząć od jutra? – odezwał się niespodziewanie.
Znieruchomiałam oszołomiona. Nie tego oczekiwałam. Szeroki uśmiech zagościł na mojej twarzy.

- Oczywiście, panie Senkowski – odparłam pogodnie.

wtorek, 21 maja 2013

Rozdział 1

Rozdział 1


Obudziło mnie kapanie wody. Z trudem otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Piwnica. Wspomnienia z poprzedniego dnia zaczęły napływać falami.
Powrót do domu. Ojciec. Kolejna kłótnia.
Zacisnęłam mocniej powieki na wspomnienia jej przebiegu. Kolejne wydarzenia wydawały się być przyćmione mgłą, nie mogłam sobie przypomnieć co było dalej. Była już tylko pustka.
Podniosłam się z trudem i stanęłam chwiejnie na nogach. Dłonie były pokryte płytkimi ranami. Rany, wilgoć i bród to nie najlepsze połączenie, jednak zakażenie było teraz moim najmniejszym problemem. Ruszyłam w miarę bezszelestnie w stronę drzwi. A raczej próbowałam, gdyż chodzenie cicho w moim stanie było niewykonalne.
Uśmiechnęłam się krzywo na to stwierdzenie.
Metodą prób i błędów wyszłam z piwnicy i dotarłam do łazienki na piętrze. Wymacałam na ścianie przełącznik i użyłam go. Zamrugałam gwałtownie, mrużąc oczy w reakcji na jasne światło.
Stanęłam naprzeciwko lustra i aż wciągnęłam ze świstem powietrze na swój widok.
Rozdarta na przodzie koszulka ukazywała siniaki na dekolcie, ramionach i szyi. Długie brązowe włosy, były gdzieniegdzie sklejone ze sobą zaschniętą krwią. Jednak nie to zwróciło moją uwagę, a twarz. Lewy policzek zdobiła podłużna szrama. Na pokaleczonych wargach znajdowała się skrzepnięta krew. Prawe oko było mocno spuchnięte i wydawało się być nienaturalnie mniejsze od drugiego. Orzechowy brąz znikał w otoczce fioletu. Wyjęłam apteczkę z szafki pod zlewem i zaczęłam przygotowywać wodę utlenioną do oczyszczenia ran.
Otępienie powoli mijało, a na jego miejscu zaczęło powoli pojawiać się przerażenie. Przecież nie mogłam w tym stanie wyjść z domu i powiedzieć, że się potknęłam na schodach. I tak mam już dość tłumaczeń przychodząc do szkoły czy pracy z siniakami w miejscach, których nie da się ukryć pod ubraniami. Dotknęłam wacikiem szramy na policzku, a z moich ust wyrwał się cichy syk. Z drugiej strony pieniądze z nieba nie spadną, a na ojca nie mogę liczyć.
Gdy opatrzyłam już wszystkie rany ruszyłam ociężałym krokiem do pokoju. Mimo tego, że głowę wypełniało mi wiele spraw, moje ciało było wykończone po ostatnich wydarzeniach. Zdawałam sobie sprawę z tego, że niedługo będę musiała się z nimi uporać. W tej chwili potrzebowałam jedynie snu.
Po dotarciu do pokoju nie zapaliłam światła. Nawet nie zaprzątałam sobie głowy przebieraniem. Przekręciłam tylko w drzwiach kluczyk, którego wcześniej nie wyjęłam i potykając się o własne nogi i meble dotarłam po ciemku do łóżka.
Gdy tylko moja głowa znalazła się na miękkiej poduszce zaczęłam odpływać w objęciach Morfeusza.
Jeszcze tylko kilka miesięcy, pomyślałam czując jak powieki opadają na moje oczy ociężale.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy ile rzeczy zdąży się w ciągu tych kilku miesięcy zmienić…

***

Podniosłam się gwałtownie do siadu, dysząc ciężko. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach na
wspomnienie zaciskającej się ręki zaciskającej się wokół szyi. Dotknęłam jej starając się uspokoić oddech i szalejący puls. Przezornie rozejrzałam się po pomieszczeniu ale nie było w nim nikogo poza mną i moimi koszmarami.
Sięgnęłam ręką po telefon na półce obok łóżka. Piąta. Westchnęłam zrezygnowana podnosząc się. Nie przyszło mi to bez trudu, ponieważ nie było miejsca na moim ciele, które nie miałoby siniaka lub lekkiego obicia. Mimowolnie przeszło mi przez myśl, że muszę wyglądać teraz jak Tinky Winky z Teletubisiów. Westchnęłam ponownie, rozsuwając zasłony. Pierwsze promienie słońca wpadły do pomieszczenia oświetlając je.
Biała tapeta gdzieniegdzie lekko zżółkła lub przybrała szarawy odcień. Od strony panel na podłodze dało się zobaczyć pleśń w okolicach okna. Pokój był skromnie urządzony, zwłaszcza zważywszy na fakt, że nie posiadałam wielu rzeczy. Przy ścianie stało łóżko i mała etażerka, obok znajdowało się sporej wielkości okno. Obok były kolejno hebanowe biurko, szafa, komoda, pomniejsze półki, oraz szafki i drzwi. Wszystko wykonane z tego samego drewna.
Mój wzrok prześliznął się kolejno po meblach, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi, po czym zatrzymał się w kącie pomiędzy szafą, a biurkiem. Poczułam jak uśmiech mimowolnie wypływa mi na twarz. Gitara. Do tej pory pamiętam dzień w którym dostałam ją od ojca. Piętnaste urodziny. Rok przed śmiercią mamy.
Dość tego, wyrwałam się z zamyślenia. Wyjęłam z szafy odpowiednie ubrania i ruszyłam powolnym krokiem w stronę łazienki. Muszę się odświeżyć i iść do pracy, niezależnie od stanu w jakim się znajduję.
Orzeźwiona po chłodnym prysznicu spakowałam się i ukryłam twarz pod chustą. Rozpuszczone włosy zakrywały ranę na policzku i wieli siniak na szczęce. Gorzej było z okiem.  Na ulicy poszczególne osoby rzucały mi zaciekawione spojrzenia. Cóż. Najprawdopodobniej byłam jedyną osobą, która przy temperaturze 25 stopni Celsjusza chodziła ubrana w pięciu warstwach.
Nad moją głową rozległ się charakterystyczny dzwonek oznajmiający wejście do sklepu. Pracowałam w sklepie papierniczym. Co prawda byłam nadal niepełnoletnia i nie do końca było to zgodne z prawem, ale poczciwy staruszek będący właścicielem tego miejsca zorganizował mi posadę. Pewnie myślał, że próbuję sobie dorobić, bądź coś podobnego. Zaskakujące jak wyobrażenia potrafią okazać się odmienne od rzeczywistości.
Anita, ponad trzydziestoletnia kobieta stojąca na kasie, wytrzeszczyła oczy na mój widok. Zreflektowała się po chwili rzucając ciche „dzień dobry” i odwracając wzrok.
Ach. Najwyraźniej limo wyglądało znacznie gorzej niż mi się wydawało.
Odpowiedziałam grzecznie i minęłam ją idąc w stronę zaplecza. Z drzwi znajdujących się naprzeciwko wyłoniła się sylwetka mojego pracodawcy.
Był to poczciwie wyglądającym mężczyzną po sześćdziesiątce, wzrostem równy ze mną.
Szare oczy obserwowały mnie czujnie, jednak nie skomentował mojego wyglądu. Kto wie – może coś podejrzewał? Ba, zdążył się domyślić w ciągu tych kilku miesięcy? Zignorowałam te myśli i uśmiechnęłam się do niego pogodnie.
- Eleonor – skinął mi głową, jednak nie odwzajemnił uśmiechu. – Możesz wejść do mojego gabinetu? Chciałbym z tobą porozmawiać – dodał poważnie, widząc zdumiony wyraz mojej twarzy.
Poczułam lekki niepokój, idąc za nim. Usiadł za biurkiem i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Usiądź.
Wypełniłam polecenie usłużnie, nadal wbijając w niego spojrzenie.
- Eleonor – zaczął. – Od prawie roku u mnie pracujesz i wiedz, że jesteś wspaniałą pracownicą, ale zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy kryzys. Mniej lub bardziej, zaczął powoli dosięgać nas. Początkowo nie zwracałem na to uwagi, jednak straty w zyskach robią się coraz większe. – Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, podświadomie zdając sobie sprawę z tego co ma zamiar powiedzieć.  – Obawiam się, że nie stać mnie na utrzymywanie aktualnej liczby pracowników. – Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy, a zarazem wyraźny. – I obawiam się także, że z tego powodu muszę cię zwolnić.
Nadal coś mówił, ale go nie słyszałam. Jego głos wydawał się dobiegać z oddali. Cichy i spokojny w momencie, w którym mój świat po raz kolejny legł w gruzach.

czwartek, 16 maja 2013

Prolog


Prolog

Wracając do domu ze szkoły zwolniłam kroku, gdy dostrzegłam zarys kamiennicy.
Nigdy nie przypuszczałam, że miejsce będące bezpiecznym schronieniem przez tyle lat, może stać się tak znienawidzone w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Krzyki, kłótnie to jedynie początek piekła. Po śmierci matki ojciec zaczął nadużywać alkoholu, z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Wkrótce został zwolniony z pracy, a ja zmuszona szukać prac dorywczych byleby tylko mieć pieniądze na chleb. Z utęsknieniem oczekiwałam osiemnastych urodzin. To miał być dzień w którym ucieknę z tej niewoli. Zerwę trzymające mnie łańcuchy.
Potrząsnęłam głową wyrywając się z głębokiego zamyślenia. Nawet nie zauważyłam momentu kiedy wyminęłam budynek. Spojrzałam na ekran komórki. Za dziesięć czwarta.
Odwróciłam się na piętach, aby ruszyć biegiem w stronę domu.
Zabije mnie.
Może leży upity na kanapie.
Zabije mnie.
Może wyszedł ze znajomymi.
Zabije mnie.
Może…
Zatrzymałam się sparaliżowana z przerażenia.
Światło. W salonie świeci się światło.
Jestem martwa.
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle i ruszyłam sztywnym krokiem w kierunku drzwi wejściowych. Dostałam się do środka najciszej jak potrafiłam. Już miałam iść do swojego pokoju, gdy za plecami usłyszałam:
- Gdzie byłaś?
Przełknęłam.
- W szkole. Zajęcia trwały dłużej niż zwykle. Musiałam zostać, aby…
- Pytam się ciebie gdzie do cholery byłaś?! – wrzasnął, pchając mnie na ścianę.
Zadrżałam przerażona  widząc wyraz jego twarzy. Oczy lśniły wypełnione gniewem. Usta były wygięte w nienaturalnym grymasie obrzydzenia. Tak, to zdecydowanie było obrzydzenie. Mój widok przyprawiał go o mdłości.
Kątem oka zauważyłam puste butelki po wódce. Upił się. Znów.
Szarpnął mnie za przód koszuli i podniósł do pionu. Po chwili padł pierwszy cios, a w ustach poczułam metaliczny smak krwi.
To wszystko przypomina scenę rodem ze słabego amerykańskiego horroru.
Drugi cios. Kolejny.
Skuliłam się błagając, aby przestał.
Krew mieszała się ze łzami bólu.
Miałam dość.